Nawigacja

Przystanek Historia

Adolf Eichmann. Człowiek w kapciach w kratkę

W 1960 r. świat obiegły zdjęcia mężczyzny czekającego w izraelskim więzieniu na proces. Rozprawa rozpoczęła się 11 kwietnia 1961 r.

  • Eichamnn w celi. Fot. Yad Vashem
    Eichamnn w celi. Fot. Yad Vashem
  • Eichamnn w celi. Fot. Yad Vashem
    Eichamnn w celi. Fot. Yad Vashem
  • Eichmann w 1942 r.
    Eichmann w 1942 r.

Otto Adolf Eichmann, szczupły, łysiejący mężczyzna w okularach, leży na łóżku i czyta książkę albo spaceruje po więziennym podwórku. Na nogach ma ciepłe kapcie w kratkę. Sympatyczny, szczęśliwy ojciec czterech synów, od 1950 r. mieszkający w Argentynie. Menadżer Zagłady.

„Mentalność zwykłego listonosza”

O Eichmannie napisano już wiele, ale ciągle wzbudza zadziwienie. Spokojny, systematyczny urzędnik, na którym opierała się cała logistyka Holokaustu. W 1960 r. został namierzony w Argentynie przez agentów Mosadu, porwany i przewieziony do Izraela, gdzie w Jerozolimie stanął przed sądem, jako główny architekt i realizator „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”.

Proces wzbudzał ogromne emocje i kontrowersje. Część opinii publicznej uważała, że Eichmann powinien być sądzony przed międzynarodowym trybunałem albo sądem niemieckim. Niektórzy twierdzili, iż Izrael nie ma prawa sądzić Eichmanna, bo zbrodnie popełniono w czasie, gdy nie istniało takie państwo. Politycy izraelscy zdecydowali się jednak na ryzykowną politykę faktów dokonanych i proces ostatecznie odbył się w Jerozolimie, przez izraelskim sądem.

Eichmann miał niemieckiego adwokata, Roberta Servatiusa, opłacanego wspólnie przez Izrael i RFN (w sumie ok. 60 tys. dolarów). Najpierw próbował on podważyć zasadność sądzenia Eichmanna przez izraelski sąd, potem starał się udowodnić, że jego klient nigdy nie inicjował akcji antyżydowskich, a jedynie je realizował, wykonując rozkazy. Sam Servatius mówił o Eichmannie, iż ma „mentalność zwykłego listonosza”.

Jak ukazały odtajnione po 50 latach akta procesu, postępowanie pełne było zakulisowych gier politycznych, które prowadził zarówno Izrael, jak i RFN. Najciekawsze kulisy procesu z pewnością kryją dokumenty Mosadu i Szabaku (Szin Bet) – dwóch izraelskich służb specjalnych, których archiwa pozostają zamknięte.

„Skrucha – to dobre dla małych dzieci”

Świat był wstrząśnięty tym procesem, a raczej samym Eichmannem – „zwykłym”, spokojnym i zrównoważonym człowiekiem. W celi miał zawsze idealny porządek, w czasie rozmów i przesłuchań zachowywał spokój. Powtarzał: „nigdy nie zabiłem żadnego Żyda ani nie-Żyda: nigdy nie zabiłem żadnego człowieka. Ja po prostu tego nie zrobiłem”.

Nie zaprzeczał temu, że przygotowywał i realizował Holokaust, niczego się nie wypierał, ale na pytanie, czy żałuje, odpowiedział: „Skrucha – to dobre dla małych dzieci”.

Badało go sześciu psychiatrów. Wszyscy uznali go za normalnego, choć stwierdzili, że posiada „mierny intelekt”. Eichmann nie miał osobowości sadysty, owładniętego żądzą zabijania, nie był też fanatycznym antysemitą. Zakładano jednak, że normalny człowiek nie byłby zdolny do wymyślenia i realizowania tak potwornego planu. A nawet gdyby się na to zdecydował, musiałby sobie zdawać sprawę ze zbrodniczego charakteru swojej działalności. Szkopuł tkwił w tym, że w systemie III Rzeszy Eichmann faktycznie był normalny. To ci, którzy się sprzeciwiali systemowi, byli nienormalnymi wyjątkami.

„Kain zza biurka”

Jednym z psychologów badających Eichmanna był izraelski uczony węgierskiego pochodzenia Istvan Kulcsar. Jak sam wspomina, siedmiokrotnie odwiedzał Niemca w celi, a niektóre ich rozmowy trwały nawet trzy godziny. W ich podsumowaniu Kulcsar napisał: „subiektywny świat, w którym żył Eichmann, był nieludzki – w najlepszym razie zorientowany biologicznie – a w istocie mechanistyczny”.

Za największy psychologiczny problem osobowości Eichmanna Kulcsar uznał „stosunek między aktywnością a pasywnością”. Broniąc się przed sądem, Niemiec szczególnie silnie podkreślał fakt, że tylko wykonywał rozkazy: „byłem człowiekiem, który pozostawał na służbie, nic więcej”. Kulcsar jednak wyrobił sobie o nim odmienną opinię: „jego domniemanej pasywnej roli jako wykonawcy rozkazów nie potwierdza jego życiorys”.

Zapytany, jak podchodzi do swego współudziału w mordowaniu dzieci, odpowiedział: „wtedy hermetyzowałem się wewnętrznie i wykonywałem pracę”. Eichmann wypracował własny sposób blokowania moralnej wrażliwości. Jego narzędziami były „cynizm i zamykanie się w sobie osiągające momentami formy autyzmu”.

Podsumowując, Kulcsar napisał: „wierzyłem w jego zapewnienia, że nie nienawidził Żydów. On nienawidził życia. W ten sam sposób, jak organizował unicestwienie Żydów, był gotów »likwidować« rosyjskich jeńców, polskich patriotów czy niemieckich demokratów. On zabijał bezosobowo, w sposób biurokratyczny.

Kulcsar poddał Eichmanna testowi psychologicznemu, zwanemu testem Szondiego. Wyniki wysłał samemu twórcy testu, wybitnemu psychiatrze Leopoldowi Szondiemu, mieszkającemu wówczas w Szwajcarii. W kwietniu 1961 r. Szondi napisał diagnozę nieznanego mu pacjenta: „zbrodniarz o niewyciszonym instynkcie zabijania”. Eichmann ukrywał swoje instynkty, zaspokajał je pośrednio jako „Kain zza biurka” .

Dopiero rok później Szondi dowiedział się, że opisywał wyniki testu przeprowadzonego na Eichmannie.

Tekst Joanna Lubecka

do góry